Czyli o tym jak przetrwać świąteczny szał i poświąteczną chandrę

22 grudzień 2017
Agata Kostka

Od zawsze jestem miastową dziewczyną i życie w szybkim tempie bardzo mi odpowiada. Rzadko narzekam na mój styl życia, a kiedy już to robię, mam ku temu swoje powody. Jednym z nich jest właśnie grudzień, kiedy mój poziom frustracji sięga zenitu. 

To może wydawać się conajmniej dziwne i dobrze o tym wiem, ale z wiekiem zaczęłam patrzeć na okołoświąteczne rzeczy odrobinę inaczej. Z całą pewnością bardziej doceniłam dawanie - co ogromnie mnie cieszy - świąteczne dekoracje na ulicach, które zaskakują mnie rokrocznie oraz wszechobecną życzliwość - bo bez niej ani rusz! Oprócz tego zauważyłam również kilka innych grudniowych zjawisk, takich jak: nieustannie zakorkowane ulice, niemiłosiernie spóźniające się autobusy, całe tabuny ludzi, gdziekolwiek bym nie poszła, olbrzymie kolejki, przepychanki-popychanki w każdym miejscu, o każdej porze. Przygotowania do świąt budzą w nas jakieś uśpione instynkty, przez które grudniowy czar zamienia się w grudniowy szał.

Jak przebrnąć przez ten szalony okres? Myślę, że nad tym pytaniem głowili się jeszcze sami filozofowie.  A odpowiedź do dziś jest nam nieznana. Liczby ludzi na ulicach niestety nie zmniejszymy, a autobusów nie przeniesiemy z jednego końca miasta na drugi. Co możemy zatem zrobić, żeby przynieść sobie jakąkolwiek ulgę?

Tutaj wracam do wzmianki o życzliwości, bo gdy emocje biorą górę, zaczynamy się denerwować i rzucać ostrymi, a przede wszystkim nieprzemyślanymi, słowami. Poirytowanie staje się nieodłączną częścią dnia, kiedy kolejny raz spóźniamy się do pracy lub stoimy przed kasą dobre pół godziny - rozumiem to doskonale. Jednak odreagowywanie naszych żali na innych, zwłaszcza na naszych bliskich, nie przyniesie żadnych korzyści. Jedną z moich głównych myśli przewodnich jest: "rzeczy, na które nie mam wpływu, nie mają wpływu na mnie".  Tę złotą myśl radzę zapisać sobie nad łóżkiem i powtarzać każdego ranka, dopóki nie wejdzie ona w życie. Taki oklepany banał może wydawać się zbędny, ale prawda jest taka, że najlepsze są najprostsze rozwiązania. Wystarczy raz, a porządnie wbić sobie do głowy, że nasz nastrój nie może być zależny od sytuacji, które są poza naszą kontrolą. Gdyby tak było musielibyśmy umawiać się do terapeuty z powodu padającego śniegu. Nie możemy sobie pozwolić na wyprowadzenie z równowagi. Do ludzi powinniśmy podchodzić z uśmiechem i życzliwością, szczególnie wtedy, gdy mamy na to najmniejszą ochotę!

Oprócz psychologii i rad odnośnie dobrego podejścia, zdradzę Wam także kilka moich trików, które pozwalają mi rozkoszować się świątecznymi przygotowaniami i zmniejszają moją irytację do minimum. Numerem jeden na liście moich prywatnych czaso-umilaczy jest oczywiście muzyka. Sporo czasu spędzam w autobusach lub samochodzie. Nie ma nic gorszego, niż jechanie samemu, na dodatek późną porą, przez zakorkowane miasto. Podróż dłuży się w nieskończoność, a mnie coraz bardziej chce się spać, zwłaszcza kiedy pomyślę o liczbie rzeczy, które mam jeszcze do zrobienia. Najlepszym sposobem na oderwanie się od rzeczywistości jest założenie słuchawek i włączenie ulubionych kawałków. Żywa playlista w mig postawi nas na nogi i doda więcej energii, niż najlepsza kawa. Oprócz muzyki i energetycznej pobudki mogę polecić Wam najstarszą broń świata - spryt. Kolejki, ogrom ludzi na ulicach, jak i w sklepach - grudniowy klasyk. Jak temu zaradzić? W tym roku zaczęłam zastanawiać się nad prezentami świątecznymi już w połowie listopada. Dlaczego? Ogrom czasu pozwolił mi przemyśleć, co konkretnie chciałabym kupić i po co, gdzie mam się udać. Taki zabieg skraca krążęnie po galeriach handlowych o połowę. Co więcej, po drodze wpadły Black Friday oraz Cyber Monday, które przyniosły ze sobą oszczędności, zarówne te finansowe, jak i czasowe. Kupowanie online, w wolnej chwili, w domu, pod kocem, z kubkiem kawy - taki obrazek ani trochę nie przypomina grudniowego szału. 

A gdy będzie już po wszystkim... No właśnie, co wtedy? A wtedy warto zdać sobie sprawę, z tego, że ta cała gonitwa oraz popłoch nie były warte naszego stresu i zmęczenia, bo święta w końcu mijają. Niestety bardzo często zastępuje je poświąteczna chandra, która sprawia, że nie mamy na nic siły, a spotkanie z rodziną często kojarzy się z koszmarem, niżeli z przyjemnością. Dla mnie ten wyjątkowy czas powiwien mieć swoje przedłużenie i trwać dopóki tylko może.  26 grudnia wcale nie oznacza końca świętowania! Ono może dopiero się zacząć!

Najlepszym sposobem na zimową zabawę są łyżwy! Lodowisk mamy pod dostatkiem, wystarczy tylko zaciągnąć najbliższych na lód i wspólnie się wyszaleć! Sport od zawsze łączy ludzi i daje nieprawodpodbną przyjemność, tak samo jak (znów muszę się powtórzyć) muzyka. Świąteczne utwory skradają nasze serca i zostają z nami jeszcze na długo po Bożym Narodzeniu. Koncertów w tym okresie jest co niemiara! Czy będą to te bardziej eleganckie z udziałem orkiestry, czy bardziej spontaniczne i radosne w wykonaniu dzieci z lokalnego chórku - Wasza decyzja. Grunt, to żeby razem dobrze się bawić i przypomnieć sobie o istocie świętowania. Wspólne wieczory spędzone na oglądaniu familijnych filmów to wspaniały pomysł na podtrzymanie rodzinnej atmosfery, co powinno być punktem docelowym każdego święta. W dwójkę, trójkę, piątkę, ósemkę, dziesiątkę - po prostu razem. 

Liczę na to, że moje triki przyniosą Wam grudniową ulgę i na pewno z nich skorzystacie, nawet jeśli nie w tym roku, to w przyszłym.

Ja za to chciałabym życzyć Wam spokojnych i radosnych świąt Bożego Narodzenia, spędzonych wspólnie, w rodzinnym gronie, w ciepłej atmosferze. Życzę także  mało czasu spędzonego na bezsensownym gapieniu się w telewizor, minimum biernego leniuchowania i żadnego niewykorzystania wolnego czasu! Wesołych świąt! :)

Średnia

4.7

Oceń mój artykuł

Zobacz także

18 grudzień 2018

Komentarze