Czyli kilka słów dla niezdecydowanych

22 październik 2017
Dominika Zięba

Za każdym razem, kiedy myślę o ślubie kościelnym, to kotłuje mi się w głowie – dosłownie. Mam wrażenie, że wychowanie w duchu katolickich wartości, kościelne dogmaty i ogólnie przyjęte sądy, w połączeniu z własną obserwacją świata, sumieniem i wrodzoną ciekawością poznawczą skłaniającą mnie do drążenia nurtujących treści, tworzą mieszankę wybuchową, która robi mi sieczkę z mózgu. Złośliwi uczestnicy pro małżeńskiej krucjaty powiedzą pewnie, że postradałam zmysły żyjąc w  konkubinacie – to przecież główna przyczyna wszelkiego zła na tym świecie.



Wybaczcie to ostatnie zdanie – ulało mi się trochę jadu. Daleka jestem od chęci pisania cynicznych tekstów, w których będę przekonywać, że coś jest kategorycznie złe lub dobre, właściwe czy niewłaściwe. Kiedy słyszę radyklane poglądy zawsze podkreślam, że życzyłabym sobie, aby świat był tak prosty i wyrazisty – czarny i bały, zupełnie pozbawiony szarości. Niestety taki nie jest. Podobnie sprawa wygląda ze ślubem kościelnym.

Występuję tu jako osoba, która tak naprawdę nie należy do żadnego ze stojących naprzeciw siebie obozów – zwolenników i przeciwników ślubu kościelnego. W swoich wątpliwościach balansuję na krawędzi przeciwstawnych poglądów i jak wiele podobnych do mnie młodych ludzi przeżywam wewnętrzne rozterki. Niechęć, która mimo wszystko przeze mnie przemawia, ukierunkowana jest na negatywnie nacechowaną retorykę i środki perswazji, którymi posługują się środowiska pro katolickie.



Veni, vidi, vi…. zdębiałam. Po zapoznaniu się z licznymi artykułami, które miały przekonać niezdecydowaną duszę do wstąpienia na właściwą drogę małżeńską, obraz mojej skromnej osoby jawi się delikatnie mówiąc – bardzo przygnębiająco. Jestem zmierzłą babą, której perwersyjna niechęć ślubna przysłania piękno prawdziwej miłości (której oczywiście nigdy nie doświadczyłam) i która tylko czeka, aby trzasnąć drzwiami (swojego konkubenta?) i iść w cholerę, kiedy gach nie chce dać pieniędzy na nową kieckę (czyt. kiedy pojawi się najmniejszy problem). Jestem samolubna i żyję na pół gazu, blokuję sobie drogę do prawdziwego szczęścia, a gdyby tego było mało, wpadłam w seksualną pułapkę, która obudziła we mnie niewłaściwe żądze – krótko mówiąc, czekam tylko na okazję, aby iść w tango z  przystojnym Latynosem, który mi się gdzieś napatoczy. Ponadto, moja niechęć do kleru jest modna, irracjonalna i bezpodstawna, bo nie przyjmuję księdza po kolędzie. Rykoszetem dostało się również moim rodzicom, którzy są współodpowiedzialni za to zgorszenie, ponieważ akceptują moje wybory. Słabo. Powinnam czym prędzej zmienić moje fatalne życie, ale nie zrobię tego tylko dlatego, że ten punkt widzenia jest płytki i bardzo ograniczony.



Wiecie co to jest rewolucyjna proteza ślubna? Ślub cywilny. Nie, nie jest to hasło w krzyżówce tylko kolejne określenie zaczerpnięte z pro małżeńskiej retoryki. Głównym uzasadnieniem umniejszającym jego znaczeniu jest oczywiście możliwość rozwodu, która sprowadza się do załatwienia kilku urzędowych formalności. Jeśli ślub kościelny ma być gwarantem stałości związku tylko dlatego, że ciężko uzyskać jego unieważnienie, to ja podziękuję, bo chyba nie jest to najlepszy argument. Gdyby tak było, zatrważająca nietrwałość małżeństw nie dotyczyłaby katolików, a jedynie osób, które zdecydowały się sformalizować swój związek w urzędzie. Niestety tak nie jest, a to kolejne uproszczenie jest krzywdzące i niesprawiedliwe, ponieważ sugeruje, że ślub cywilny jest czymś zastępczym i  niepełnowartościowym.

Wracając do rozwodów… Przeczytałam, że są one szczególnie krzywdzące dla kobiet, które poświęcają dla domu i dzieci najlepsze lata swojej młodości i największej urody, a potem opuszczone przez męża zostają z niczym. A więc – jak przewrotnie stwierdza autor - wydaje się zatem szczególnie perwersyjne, gdy ślubu w kościele nie chce właśnie kobieta – czy wie, że odrzuca wsparcie Boga dla jej słabości? Perwersyjne?! Cycki mi opadły jak to zobaczyłam i jedynie to może być w tym momencie perwersyjne. Światopogląd osób, które wygłaszają takie opinie zatrzymał się w ciemnych wiekach średniowiecza. Szczęśliwa kobieta REALIZUJE SIĘ w małżeństwie i macierzyństwie, a nie jest cierpiętnicą, która składa swoje życie w ofierze. Jeśli ktoś tego nie rozumie, niech po prostu nie bierze ślubu – kościelnego ani cywilnego. Ale to wszystko to przecież tylko antykościelne mity feministyczne…



Lęk przed odpowiedzialnością i pełnym zaangażowaniem w relację z drugą osobą jest argumentem numer jeden wśród księży rozprawiających o parach żyjących w konkubinacie. I tego najbardziej nie rozumiem. Decyzja o wspólnym zamieszkaniu nie jest formą wypróbowania siebie nawzajem tylko poważną decyzją pociągającą za sobą wiele konsekwencji. Wypróbować to się można jak rodzicie wyjeżdżają na weekend i zostawiają wolną chatę, a nie wyprowadzając się z domu, podejmując tym samym ważny krok w stronę dorosłości. Każdy kto myśli, że konkubinat to niekończąca się impreza, seks 24 godziny na dobę i brak zobowiązań to jest po prostu głupi, przykro mi. Swoją drogą, wizja ogólnego zepsucia i seksualnej rozwiązłości, podkreślana na każdym kroku przez kler, zawsze była dla mnie delikatnie niepokojąca – w życiu normalnych ludzi nie wszystko kręci się wokół seksu. Konkubinat oparty na wzajemnym szacunku, zaufaniu i miłości jest sto razy lepszy niż nieudane małżeństwo!

Według mnie źródło niechęci do ślubu kościelnego leży gdzie indziej, ale o tym niestety nikt oficjalnie nie wspomina. Opłata skarbowa za sporządzenie aktu małżeństwa w Urzędzie Stanu Cywilnego wynosi ok. 80 zł. W kościele – można o tym napisać osobny artykuł, ale generalnie przygotujcie swoje portfele na wydatek rzędu kilkuset złotych. I absurdy w stylu Zapłać panu organiście, aby zagrał i zaśpiewał, jednak jeśli sobie tego nie życzysz, to też zapłać, aby tego nie robił. A nauki przedmałżeńskie? Przyznam, że robi mi się słabo, kiedy pomyślę, że będę zmuszona wygospodarować sporo czasu i pieniędzy na zajęcia, które po prostu mnie nie interesują. A może wiele osób nie ma ochoty na ślub – zniechęceni obecną sytuację polityczną, w której kościół usiłuje wpływać na każdą sferę życia publicznego? O tym się nie mówi, a przecież jeśli się nie mówi, to można udawać, że tego nie ma. To tylko rozwiązłość, lekkomyślność i egoizm odstraszają młodych ludzi od kościoła.



Ślub kościelny to bardzo kontrowersyjny temat, który zawsze wzbudza sporo emocji. To spór między przedstawicielami różnych pokoleń, tradycjonalistów i liberałów, osób wierzących i ateistów, praktykujących i omijających kościół szerokim łukiem. Ważne, aby dyskusja była wolna od wzajemnych uprzedzeń i merytoryczna – tylko wtedy ma sens.

A co Wy myślicie na ten temat?

Średnia

4.2

Oceń mój artykuł

Zobacz także

08 czerwiec 2018

Komentarze